Schemat + Audiobook
Zapoznaj się ze schematem oraz audiobookiem. Omów militarne, polityczne, psychologiczne i społeczne skutki prowadzenia wojny pozycyjnej.

Zasób interaktywny dostępny pod adresem https://zpe.gov.pl/a/Dnn9FUqUa
Pod koniec września w Europie ukształtowała się wojna pozycyjna. Żołnierze miesiącami tkwili naprzeciw siebie w okopach, wyczekując możliwości do ataku. Okopy ciągnęły się na długości 320 km od morza na północy do granicy francusko‑szwajcarskiej na południu. Łącznie wykopano ok. 10 tys. km okopów. Składały się one z trzech linii obrony: pierwszej linii (zwanej linią śmierci, skąd prowadzono obstrzał i ruszano do ataków), okopów pomocniczych oraz tzw. tyłów. Między nimi znajdowały się specjalne ciągi komunikacyjne. Co jeden‑dwa tygodnie występowała rotacja żołnierzy między liniami.
Ponieważ czas pobytu w okopach się wydłużał, zaczęły w nich powstawać kuchnie, latryny, pomieszczenia przeznaczone do przebierania się oraz punkty medyczne.
Okopy dwóch armii znajdowały się naprzeciw siebie, rozdzielone pasem tzw. ziemi niczyjej. Przedpola okopów chronione były zasiekami z drutu kolczastego oraz minami. Okop miał głębokość ok. 2,5 m. Jego ściany umacniano workami z piaskiem i deskami pochodzącymi ze skrzyń, w których dostarczano na front żywność i amunicję.
Warunki życia w okopach były bardzo trudne. Żołnierskie jedzenie było bardzo monotonne i zwykle zimne, co prowadziło do rozstrojów żołądkowych. Największe problemy sprawiały kwestie higieny, szczególnie brak dostępu do bieżącej wody. Kłopotem były też wszy i panoszące się wszędzie szczury. Po opadach deszczu żołnierze godzinami stali w wodzie, co powodowało z czasem puchnięcie stóp i ich gnicie. Przypadłość tę nazywano „stopą okopową”. Jeśli nie podjęto na czas leczenia, choroba mogła prowadzić do amputacji.
W dodatku żołnierze miesiącami przebywali w ciągłym huku bombardowań i ostrzału artyleryjskiego. Takie warunki powodowały, że wiele osób cierpiało na bezsenność, napady paniki i drgawki.
Większość czasu żołnierze spędzali, nie robiąc po prostu nic, oczekując tylko na sygnał do ataku. Z nudą radzono sobie na różne sposoby: jedni czytali książki, uczyli się języków, grali w karty, kości, pisali listy. W międzyczasie dokonywano obserwacji i ostrzału pozycji nieprzyjacielskich.
W końcu przychodził sygnał do ataku. Żołnierze wybiegali z okopów prosto pod ogień nieprzyjaciela. Zwykle straty były ogromne, a efekty – niewielkie.
Tak o walkach pod Verdun w 1916 roku pisał Henri Barbusse, ich uczestnik, w swojej powieści Ogień:
„Trza było widzieć, co w nas rzucali pod Verdun, tam, skąd wracam. Tylko największe numery: trzysta osiemdziesiątki, czterysta dwudziestki, dwie czterdziestki czwórki. Jakeś tam wziął w skórę, to dopiero możesz powiedzieć: »wiem, co to znaczy oberwać«. Całe lasy zżęte jak zboże, wszystkie schrony wymacane i rozwalone, nawet te, co miały przykrycie z potrójnej warstwy okrąglaków; wszystkie skrzyżowania pokropione kulami, drogi rozorane, a wzdłuż nich wielkie garby potrzaskanych taborów, rozbitych dział, poskręcanych trupów, spiętrzonych, jakby je kto pozrzucał łopatą na stos. Trafiało się, że od jednego uderzenia trzydziestu ludzi zostawało na skrzyżowaniu. Czasem niektórych wyrzucało na jakie piętnaście metrów w górę, a strzępy spodni zostawały na drzewach, które jeszcze ocalały. Bywało, że taka trzysta osiemdziesiątka wpadała przez dach do jakiegoś domu w Verdun i przebijała dwa czy trzy piętra i wybuchała na dole, tak że cała chałupa leciała w powietrze; a w polu całe bataliony szły pod nawałnicą w rozsypkę jak drobna, bezbronna zwierzyna. Na ziemi co krok odłamki, grube jak ramię i takie szerokie, że trzeba było czterech dobrych chłopów, żeby podnieść taki kawałek żelaza.
Pola jak usiane skałami. I tak przez całe miesiące […]. Nagle, przed nami, na całym zboczu wzbijają się z ziemi złowieszcze ognie i tną na całym zboczu powietrze straszliwymi wybuchami. Na całej linii, z lewej strony ku prawej, niebo tryska smugami płomieni, a ziemia fontannami wybuchów. Potworna zasłona rozsnuwa się przed nami, odgradzając nas od świata, od przeszłości i przyszłości. Stajemy jak wrośnięci w ziemię, oszołomieni tym nagłym zalewem grzmiącego zewsząd ognia; zaraz jednak, uniesiona jednoczesnym zrywem, masa żołnierzy rzuca się całym pędem naprzód. Chwiejemy się, czepiamy jedni drugich, spowici kłębami dymu. Widzimy, jak wśród przeraźliwego łoskotu i tryskających z ziemi wulkanów, w głębi parowu, tam, dokąd biegniemy bezładnie, otwierają się tu i ówdzie kratery, jedne obok drugich, jedne w drugich. Potem nie wiemy już, gdzie padają pociski. Wokół nas szaleje tak straszliwy ogień, że czujemy się unicestwieni samym już łoskotem potwornych grzmotów, gradem odłamków, rozpryskujących się gwiaździście w powietrzu. Widzimy, czujemy, jak przelatują obok naszych głów z sykiem rozpalonego do czerwoności żelaza, które zanurza się w wodzie… Wycie przelatujących odłamków rozdziera uszy, bije w kark, przewierca skronie i wyrywa krzyk z piersi. Od zaduchu siarki skręca się w nas wszystko i zbiera na wymioty. Wicher śmierci gna nas, porywa, kołysze. Rzucamy się na oślep przed siebie. Mrużymy załzawione, niewidzące oczy. Grzmiąca, rozpętana przed nami lawina przesłania nam świat.
To ogień zaporowy. Trzeba zanurzyć się w ten wir płomieni, przebiec pod straszliwymi, wzbijającymi się w górę obłokami. Przechodzimy. Przeszliśmy na oślep. Widziałem, jak tu i ówdzie postacie ludzkie unosiły się wirując w powietrze i opadały oświetlone nagłym, nieziemskim blaskiem. Widziałem dziwne twarze, usta wydające osobliwe okrzyki, które odgadywałem z warg, nie słysząc ich wśród grzmiącej zagłady. Żar olbrzymich, wściekłych, czarno‑czerwonych płomieni spowijał mnie, żłobiąc ziemię, wyrywając mi ją spod nóg i rzucając mną jak dziecinną piłką. Pamiętam, że przeskoczyłem przez palącego się, zupełnie czarnego trupa z rubinową plamą zastygającej krwi, i pamiętam też, że rozwiane poły mego płaszcza zajęły się, pozostawiając za sobą smugę dymu”.
Określ, jaki aspekt życia w okopach był twoim zdaniem najgorszy. Czy słusznie nazywano okopy „piekłem”?