Joseph Conrad
Jądro ciemności
Faktem jest że dyrektor mówił potem, iż metody Kurtza zrujnowały cały okrąg. Nie mam w tej sprawie własnego zdania, ale chcę abyście zrozumieli dokładnie: nic nikomu właściwie nie przyszło z tych głów tkwiących na palach. Świadczyły tylko o tem, że Kurtz nie miał żadnego hamulca w nasycaniu różnych żądz, że czegoś w nim brakowało, jakiejś drobnej rzeczy, której nie można było odnaleźć pod jego wspaniałą wymową, gdy zaszła nagląca potrzeba. Czy wiedział sam o tym swoim braku, nie umiem powiedzieć. Myślę że uświadomił go sobie w końcu — dopiero w samym końcu. Ale dzicz przejrzała Kurtza wcześnie i wywarła na nim straszliwą zemstę za nieprawdopodobne jego najście. Myślę że szeptała mu rzeczy których sam o sobie nie wiedział, rzeczy o których nie miał pojęcia, póki mu ich nie podsunęła ta wielka samotność; a ów szept dziczy okazał się nieprzeparcie ponętnym. Rozebrzmiał w Kurtzu głośnem echem, ponieważ wnętrze jego było puste... Opuściłem szkła, i głowa która wydawała mi się tak bliską, że można było do niej przemówić, odskoczyła zda się odrazu na niedostępną odległość. — Wielbiciel Kurtza był nieco zbity z tropu. Zaczął mię zapewniać prędko i niewyraźnie, że nie ośmielił się zdjąć tych — powiedzmy — symboli. Krajowców się nie obawia, oni nie ruszą się póki Kurtz nie da hasła. Wpływ tego człowieka jest nadzwyczajny. Obozowiska dzikich są rozłożone wokoło, a wodzowie ich przychodzą dzień w dzień zobaczyć Kurtza. Czołgają się...
— „Nie chcę nic wiedzieć o ceremonjach towarzyszących zbliżaniu się do Kurtza!“ — krzyknąłem. Ogarnęło mię osobliwe uczucie, że takie szczegóły będą trudniejsze do zniesienia niż owe głowy suszące się na palach przed oknami. Ten widok był ostatecznie tylko dziki, podczas gdy tamto zdawało się mnie przenosić odrazu w jakąś bezświetlną krainę wyrafinowanych okrucieństw, gdzie czysta, nieskomplikowana dzikość przynosi istotną ulgę, jako coś co ma prawo istnieć — jawnie — w blasku słońca. Młody człowiek popatrzał na mnie ze zdumieniem. Przypuszczam że nie przyszło mu na myśl, iż dla mnie Kurtz bóstwem nie jest. Zapomniał że nie słyszałem żadnego z tych wspaniałych monologów — o czem to? o miłości, sprawiedliwości, linji wytycznej życia — czego tam nie było. Gdyby doszło do czołgania się przed Kurtzem, czołgałby się jak najdzikszy z tych wszystkich dzikusów. Oświadczył że nie mam pojęcia o tamtejszych warunkach: te głowy są głowami buntowników. Roześmiałem się, gorsząc go niepomiernie. Buntownicy! Jakież określenie miałem jeszcze usłyszeć? Byli tam już wrogowie, zbrodniarze, robotnicy — a teraz znów buntownicy. Te buntownicze głowy wydały mi się bardzo uległemi na palach.