Wróć do informacji o e-podręczniku Wydrukuj Pobierz materiał do PDF Pobierz materiał do EPUB Pobierz materiał do MOBI Zaloguj się, aby dodać do ulubionych Zaloguj się, aby skopiować i edytować materiał Zaloguj się, aby udostępnić materiał Zaloguj się, aby dodać całą stronę do teczki

Teksty do ćwiczeń

Marian Maciejewski Śmierci „czarne w piersiach blizny”: o „Marii” Malczewskiego

Zgodzić się trzeba z interpretacjami romantyków, […] którzy traktują Marię jako poemat filozoficzno‑moralny, jakby przymykając oczy na jej kształt „powieściowy”. Anegdota schodzi na plan exem plum, choć jakże adekwatnego!
Najbardziej przejmujące wiersze wymykają się spod pióra poety udręczonego swoją egzystencją – w celowo organizowanych szczelinach fabularnych, które rozrywają retorycznie uładzony tok narracyjny poematu heroicznego. […]
Kozak jako bohater niezmiennej, „wiecznej” kultury ludowej stanowi niewątpliwie medium do nawiązania kontaktu z Historią, której słabość leży właśnie w przemijalności. Myśliciel oświeceniowy nie widziałby tu problemu, unieszkodliwiając go racjonalizacją kolistego pojmowania czasu.
Tragicznie, bez perspektyw, jak się wydawało, przerwana historia Polski zmusza romantyków do pozytywnego wartościowania tradycji narodowej.
I owszem, dochodzi poprzez medium kultury ludowej reprezentowanej przez Kozaka do spotkania z „Duchem dawnej Polski” (I, 2, w. 28). Ten pędzący poprzez „obszerne pola” stepów ukraińskich przewodnik prowadzi do zamku Wojewody, do chutoru Miecznika, a potem na pole bitewne. Narrator – jest on wtedy niewątpliwym porte‑parole autora – „chętnie” traci Kozaka z oczu, pozwalając mu zanurzyć się w rozległym stepie i w historii równocześnie. Ów pęd Kozaka, następnie zaś ginący w perspektywie rycerze Wojewody stanowią figurę linearnego pojmowania czasu, a jego przerywanie w różnych perspektywach ze względu na narratora, postaci i zdarzenia doprowadza do powstania szczelin fabularnych i tekstowych, z których zieje najbardziej przejmujący pesymizm. […]
Pesymizm tego przeraźliwie smutnego poematu wyrasta przede wszystkim z doświadczenia śmierci, śmierci wielopostaciowej (nie tylko fizycznej), która wiele ma imion. Niewątpliwie jednym z nich jest konstatowane przez Marię Janion „uwięzienie w egzystencji”.
Kluczowe i zarazem śmiercionośne zdarzenia rozgrywają się w Marii przy zachodzie słońca, które zamyka Dzień, a otwiera bramy Nocy. A już potem:
Noc, zazdrosnym palcem ścierając Dnia ślady,
Ciemny płaszcz wlecze z tyłu, dla zbrodni i zdrady.
[II, 3, w. 801 – 802] Właśnie wtedy, gdy następowała śmierć Dnia, gdy jeszcze gasnące słońce „śmiertelnym oczom pozwala patrzeć na siebie” (w. 794), „zgasnął [...] blask ziemskiej urody” (w. 1313) Marii. Metaforyczną formułą naturomorfizmu, korespondującą z motywem gasnącego słońca, określona została śmierć Marii. Z kolei w innych reinterpretujących się wersach – antropomorfizm i analogiczna sytuacja „nurzania”, „zatapiania”. Niejasność fabularną rozświetla obrazowanie poetyckie, ewokując jakby na marginesie, dla czytelnika percypującego „głębiej”, wszechogarniającą aktywność Śmierci. We wcześniejszej partii tekstu (II, 2), gdy jeszcze śmierć Marii całkowicie skryta była przed oczyma czytelnika i najbardziej zainteresowanych postaci, podzwaniał jej w tzw. 2 Pieśni Masek pięciokrotnie powtórzony dystych proklamujący owo wszechwładztwo […].
Zachodzące słońce, w tym samym chyba czasie, choć w innym miejscu utworu, towarzyszyło także największemu żniwu śmierci w Marii: zakończeniu bitwy z Tatarami. Tu jego czerwony blask oblewający pożogą drzewa lasu skojarzony został ze „śmiertelnym blaskiem” gasnącego pożaru bitewnego. […]
Zachód słońca w Pieśni II patronował więc przybyciu zbrodniczych Masek, ich ironicznej pieśni o władztwie śmierci, utopieniu Marii i zakończeniu bitwy z Tatarami. A ponieważ wtedy”szarzały wszystkie farby”, tajemnicze Pacholę – ów dziwny wysłannik Poety – podpatruje i podsłuchuje „w szarej chwastów zarośli”, by stać się potem dla Wacława zwiastunem wieści o tym, jak dumny Wojewoda morduje synową, aby uwolnić syna od hańby mezaliansu, i w ten sposób inspiruje do popełnienia ojcobójstwa.
Ale jest, w Pieśni I, jeszcze jeden zachód słońca, który nie towarzyszy gwałtownemu przerywaniu życia jednostkowego – w fabule poematu bowiem wydarzenia na razie nie doszły do tego punktu. Zbrodniczy pomysł już się narodził w świadomości Wojewody, ale tu następuje dopiero jego początkowa realizacja: wysłanie Kozaka, by wywabił Miecznika na pole bitwy z Tatarami. W tych początkowych partiach poematu występuje na pozór dziwna niekonsekwencja fabularna. „Obszerne pola” usiane są mogiłami, choć jeszcze nie odbyła się walka, której pokłosiem będą trupy „polskie, kozackie i tatarskie”[…] Fragment 2 Pieśni I, w którym narrator w „promieniach zniżonego słońca” przeprowadza wzrokiem znikającego w perspektywie stepu Kozaka, antycypuje ów pejzaż bitewnego pobojowiska. Zblakła tylko groza trupiego rozkładu i zwiędły „wieńce [...] starej sławy”[…]. Kozak, wyzwalając w poemacie zdarzeniowość, pędzi również po to, by jako medium ludowe – jak już zaznaczono – nawiązać kontakt z Historią. Jego zniknięcie pozostawia narratora‑poetę wobec rozległych stepów Ukrainy, których kolorystykę powoli wygasza zachodzące słońce. Narrator jeszcze nie wszedł w wydarzenia historyczne, kontempluje step XIX
-wieczny w lirycznej perspektywie czasu narracji, i to właśnie w promieniach „zniżonego słońca”. Owo zacieranie się wyglądów wzrokowych, „śmierć” widzialności, dopuszcza do głosu wyglądy słuchowe. Idzie bowiem o rzecz ważną, o odczytywanie z „tęsknych i jednostajnych pól” Ukrainy „Ducha dawnej Polski”, który zdolny byłby ożywić serca współczesnych, zbawić je od niszczącego żalu. Duch ten jawi się pod postacią wiatru, który ma wprawdzie „wzmacniające” konotacje biblijne: „Wiatr wieje tam, gdzie chce, i szum jego słyszysz, lecz nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd podąża” (J 3, 8 )13 – ale geneza tego podmuchu dobrze jest znana. Rodzą go szeleszczące „zwiędłe wieńce starej sławy”. Wiatr ten nie ma mocy ożywczej. Potęguje żal i „jaskółczy niepokój”. Ma raczej te sensy, które wydobywa Jean‑Pierre Richard, ujawniający postacie śmierci w twórczości Chateaubrianda, kiedy pisze o „powolnej przemianie w proch”, o rozproszeniu:
„Duch dawnej Polski”, który objawia się w przywołanym fragmencie, wmówiony został hipostatycznie nawet wiatrowi. Jego poszum wygrywa „dziką muzykę – dziksze jeszcze do niej słowa”, ale narodowość ma ponadto konkretne oparcie, właśnie w mogile. […]
Fragment 2 Pieśni I ujawnia jeszcze to „jedyne wartościowe oparcie dla myśli bądź marzenia”, gdyż pole jest usiane widocznymi mogiłami, które nie milczą. Może „żyją” dzięki bliskości Kozaka. Lud przecież w swoich „powieściach” utrwala „starą sławę”. […]
Gdy zniknął dla narratora‑poety Kozak, mogiły były jeszcze zauważalne, ponieważ „Duch dawnej Polski” został – być może – przez niego utrwalony. Kiedy we fragmencie 8 Pieśni I „znikli już rycerze”, których do świata poematu wprowadziła również świadomość Kozaka za pomocą mowy pozornie zależnej (I, 4, w. 51 n.) – pozostały tylko w promieniach zachodzącego słońca „ciche, puste pola”. Jest to w kolejności chronologicznej drugi zachód słońca w poemacie, wprowadzony, tak jak i pierwszy, ze względu na podmiot narracji, który z perspektywy XIX- wiecznej chce uchwycić „myśl przeszłości”. Omówiony przedtem trzeci zachód słońca odprowadzał równocześnie do królestwa śmierci Marię i ginących w walce z Tatarami rycerzy. […]
„Nic gorszego niż być pozbawionym grobu”. A taką właśnie perspektywę wyznacza poeta przeszłości narodowej, gdy zrezygnowawszy z pośrednictwa medium ludowego, szuka „pomników ojców” w przeraźliwie posępnych, znieruchomiałych w martwocie polach Ukrainy. W gasnącym świetle tego drugiego zachodu słońca korzysta poeta już tylko z pogłębionego do ostateczności doświadczenia egzystencjalnego, które oczyścił z alienacyjnych pocieszeń proponowanych przez kulturę ludową czy perspektywę romantycznej archeologii. […]
Rzeczywiście pejzaż stepowy jest „tęskny i jednostajny”. „Ciemną tylko farbą zakryślił” go poeta. A ponieważ słońce zachodzi i „z kosa świeci”, cień rzuca nawet czarna, kracząca wrona. Należy ona do tych samych ptaków śmierci, które na pobojowisku „gromadami / Zlatywały się, krążąc, wrzeszcząc nad trupami” – (II, 13, w. 1134 – 1135). Bezruch i martwotę przerywa periodycznie ćwierkający świerszcz, który nie jest znakiem życia, lecz niepokoju („tylko jakaś w powietrzu rozterka”). Podmiot narracji, schodząc do głębin swojej egzystencji, nie znajduje na zmartwiałych stepach „pomnika ojców”. Nie dają one psychicznego oparcia dla marzeń o tym, „że groby i rumowiska do życia należą”, że utrwalona w imiennych grobach przeszłość ożywia wspomnienia i buduje w świadomości ciąg kultury narodowej. Pamiątka materialna nie istnieje. Są wprawdzie pod ziemią „zbroje dawne, zardzałe leżą, I koście”, ale te – „nie wiedzieć do kogo należą”. Może nawet już jest mniej ważne to, że ową „pamiątkę narodową” zmiotły kataklizmy dziejowe. O wiele bardziej destrukcyjnie działa biologiczny rytm natury, zawierający „posiew śmierci”:
Ah! na tym świecie, Śmierć wszystko zmiecie, Robak się lęgnie i w bujnym kwiecie.
Zaborcza natura staje się grabarzem kultury. „Zbroje dawne, co zardzałe leżą”, trzeba odkrywać pod ziemią. Natura przemienia formy życia, z wyraźną tendencją do niszczenia form wyższych, obdarzonych świadomością:
Tam znajdzie pełne ziarno w rodzajnym popiele Lub robactw o rozlęgłe w świeżym jeszcze ciele;

cyt1 Źródło: Marian Maciejewski, Śmierci „czarne w piersiach blizny”: o „Marii” Malczewskiego, „Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej” 1980, nr 71/3.
Antoni Malczewski Maria

PIEŚŃ I
I
Ej! ty na szybkim koniu, gdzie pędzisz, kozacze?
Czy zaoczył zająca, co na stepie skacze?

Czy rozigrawszy myśli, chcesz użyć swobody
I z wiatrem ukraińskim puścić się w zawody?
Lub może do swej lubej, co czeka wśrzód niwy,
Nucąc żałosną dumkę, lecisz niecierpliwy?
Bo i czapkęś nasunął, i rozpuścił wodze,
A długi tuman kurzu ciągnie się na drodze.
Zapał jakiś rozżarza twojej twarzy śniadość,
I jak światełko w polu błyszczy na niej radość,
Gdy koń, co jak ty, dziki, lecz posłuszny żyje,
Porze szumiący wicher wyciągnąwszy szyję.
Umykaj, Czarnomorcu, z swą mażą skrzypiącą,
Bo ci synowie stepu twoją sól roztrącą.
A ty, czarna ptaszyno, co każdego witasz,
I krążysz, i zaglądasz, i o coś się pytasz,
Spiesz się swą tajemnicę odkryć kozakowi –
Nim skończysz twoje koło, oni ujść gotowi.
II
Pędzą – a wśrzód promieni zniżonego słońca,
Podobni do jakiego od Niebianów gońca –
I długo, i daleko, słychać kopyt brzmienie:
Bo na obszernych polach rozległe milczenie;
Ani wesołej szlachty, ni rycerstwa głosy,
Tylko wiatr szumi smutnie uginając kłosy;
Tylko z mogił westchnienia i tych jęk spod trawy,
Co śpią na zwiędłych wieńcach swoje stare sławy.
Dzika muzyka – dziksze jeszcze do niej słowa,
Które Duch dawnej Polski potomności chowa –
A gdy cały ich zaszczyt, krzaczek polnej róży,
Ah! czyjeż serce, czyje, w żalu się nie nuży?
III
Minął już kozak bezdnię i głębokie jary,
Gdzie się lubią ukrywać wilki i Tatary;
Przyleciał do figury (co jej wzgorek znany,
Bo pod nią już od dawna upior pochowany),
Uchylił przed nią czapki, żegnał się trzy razy
I jak wiatr świsnął stepem z pilnymi rozkazy.
I koń rześki, żadnym się urokiem nie miesza,
Tylko parschnął, i wierzgnął, i dalej pospiesza.
Ciemny Boh po granitach srebrne szarfy snuje,
A śmiały, wierny kozak myśl pana zgaduje –
Szumi młyn na odnodze, i wróg w łozie szumi,
A żwawy wierny konik kozaka rozumi –
I przez kwieciste łąki, przez ostre bodiaki
Lżej się nie przesuwają pierszchliwe sumaki;
I jak strzała schylony na wysokiej kuli,
Czai się zwinny kozak, do konia się tuli;
I przez puste bezdroża król pustyni rusza –

A step – koń – kozak – ciemność – jedna dzika dusza.
O! któż mu tam przynajmniej pohulać zabroni?
Zginął – w rodzinnym stepie nicht go nie dogoni.
IV
Ruszaj, ruszaj, kozacze – pośpiech nakazany;
W starym, wyniosłym zamku niemałe odmiany:
Pan Wojewoda, z synem od dawna w rozprawie,
Długo teraz rozmawiał – i bardzo łaskawie;
A jednak – żywe były urazy i zwady,
Zatruta serc pociecha, zniszczone układy,
I łzy czułej rozpaczy i pychy zapału
Płynęły – często – gorsko – ale bez podziału.
Już inaczej w tym zamku – znikły niesmak, żałość,
Jaśnieje przepych pański, naddziadów wspaniałość;
Już wśrzód licznego dworzan i służby orszaku,
Grona paziów, rycerzy domowego znaku,
W okazałe komnaty (długo niewidziany)
Zeszedł pan Wojewoda, bogato przybrany;
A gdy każdy to szczęście usiłował głosić –
Zdawał się więcej synem niż chlubą unosić.
W spokojnych jego rysach trudno poznać znamię
Głębokich wewnątrz uczuć; tylko dzielne ramię –
Świetna mowa, dla ludzi – imię znakomite –
Co w sobie, to na zawsze dla wszystkich ukryte;
Lecz teraz, czy z potrzeby, czy w nagłym wzruszeniu,
W pieszczotach dawał ulgę długiemu cierpieniu;
I gdy w cichości z synem jakąś sprawę waży,
Widocznie – uśmiech igrał na poważnej twarzy;
A w oczach się mignęła szybka, dzika radość,
Jak kiedy długim chęciom już się staje zadość,
Jak gdy w trudzącym biegu i myśli ucisku
Spocznie kto już na chwilę – choćby na mrowisku.
Spocznie? – oh! może tylko czoło pałające
Położy, gdzie go żądeł czekają tysiące.
V
Do późnej nocy w zamku zgiełk i tętent trwały;
Do późnej nocy trąby i wiwaty grzmiały:
Dawny wrócił obyczaj, wspaniała ochota,
Długie się stoły śklniły od srebra i złota;
I loch pański jak serce zdawał się otwarty –
A stary węgrzyn płodził nie bez duszy żarty;
I godząc huczne tony z wesołym hałasem,
Muzyka z swą melodią przebiła się czasem.
Do późnej nocy twarze – ostre – malowane –
Przodków w długim szeregu zebranych na ścianę,
Zdały się iskrzyć nieraz martwymi oczami
I śmiać się do pijących, i ruszać wąsami.
VI
W ustach mieszka wesołość – w oczach myśl zgadnienia
W głębi to, w głębi serca robak przewinienia;
A gdy jaka uciecha razem ludzi zbierze, Śmiech
I Pycha, i Pochlebstwo śmieją się – nieszczerze.
Może tak w dawnym zamku – bo w rznięte podwoje
Już Noc zaprowadziła ciemne rządy swoje;
Już ucichli surmacze; Sen Szczęście osłania;
I puszczyk z wieży zaczął grobowe wołania;
A jeszcze – w bocznym skrzydle obszernej budowy,
Gdzie dzielny Wojewoda wzrok orli, surowy,
Pomarszczoną powieką w ustroniu przyciska,
Jak w jaszczur kryją kamień, którym duma błyska –
Jeszcze stuk chodu słychać – lub ciężkie westchnienia,
W przerwanym tępotaniu, wracają sklepienia.
Nicht tam niezawołany wnijść się nie poważy –
Tam jego myśl ukryta samotnie się żarzy –
Tam może brnąć już w rozpacz, w niezwykłej niemocy,
Depce burzliwym krokiem po ciemnościach nocy, Noc
Jakby w jej czarnym tchnieniu chciał gdzieś znaleźć rękę
Krwawej, zgubnej przyjaźni – lub zgasić swą mękę!
I gdy z gorących oczów sen trwożny odlata,
I gdy mu duszną była wysoka komnata,
Otworzył wąskie okno – patrzał czas niejaki
Na swoje liczne hufce, rozwinięte znaki,
Co się do nakazanej zbierały wyprawy;
Słuchał budzącej trąby i wojennej wrzawy:
Prychają rącze konie, brzęczą w ruchu zbroje,
Szumią skrzydła husarzy, chcą lecieć na boje.
Dla nich wstające słońce w różowej pościeli
Blaskiem złotych warkoczy widokres weseli,
I wznosząc świetne czoło, najpierwszym spojrzeniem
W ślniącej stali swe wdzięki postrzega z zdziwieniem;
Dla nich pachnący wietrzyk, co swój oddech świeży
Dmucha na włosy dziewic i pióra rycerzy;
Dla nich gwar małych ptasząt, w żywej słodkiej nucie,
Co z mokrych rosą dziobków wyrywa uczucie:
Nie dla niego – on nie chciał na widoku zostać –
W niknących cieniach zamku zanurzył swą postać,
Jak te straszące mary, które bojaźń nasza
Widzi w bezsennej nocy – poranek rozprasza.
VII
Dano znak – wrzasły trąby – szczęknęły podkowy –
Mężnego towarzysza wierny szeregowy
Jak cień nie odstępuje; i szybkim obrotem,
W ciasną gotycką bramę suną się z łoskotem.

Zagrzmiała długim echem do sklepienia drząca –
Aż łagodniejszą ziemię lżej kopyto trąca;
I ciszej, ciszej brzęcząc – już słabo – z daleka –
Głuchy dochodzi odgłos i coraz ucieka.
Dopiero to na polu – gdzie ogromne koło
Wytoczyło już słońce – bujają wesoło;
I pstrym swoim proporcem nim sławy dostąpią,
W żywych strumieniach światła jak orły się kąpią:
Tysiące piór, kamieni, w blask, w farby się stroi;
Tysiące drobnych tęczy odbija się w zbroi;
A na ich bystrych oczach siedziało Zwycięstwo,
A na ich serc opoce kwitły wierność, męstwo,
A na czele tych szyków wyniosły młodzieniec.
Lecz któż on? Jakiż chwały czy szczęścia rumieniec
Lniane chcą cienić włosy? Oh! milszy sto razy
Niż różowe porankiem natury obrazy,
I słodszy, i jaśniejszy od chwały połysku
Ten blask – co w jego serca żywi się ognisku,
Ten uśmiech – w którym może choć część zachwycenia,
Z jakim wybrani słyszą Cherubinów pienia.
Na lotnym jechał koniu – i nad jarów brzegi
Poprowadził w porządku milczące szeregi;
Znikli w zarosłą przepaść – aż krążąc parowy,
Jeszcze raz świetne z krzaków ukazali głowy;
Jakiś na wzgórku rozkaz młodzieniec dał znakiem –
I poszli, poszli drogą za żwawym kozakiem,
Którego lekkie ślady od kopyt bez stali,
Wietrzyk z Rosą, jak dzieci, piaskiem przysypali.
VIII
I ciche, puste pola – znikli już rycerze,
A jakby sercu brakli, żal za nimi bierze:
Włóczy się wzrok w przestrzeni, lecz gdzie tylko zajdzie,
Ni ruchu nie napotka, ni spocząć nie znajdzie:
Na rozciągnięte niwy słońce z kosa świeci
Czasem kracząc, i wrona i cień jej przeleci,
Czasem w bliskich burianach świerszcz polny zacwierka,
I głucho – tylko jakaś w powietrzu rozterka.
To jakże? Myśl przeszłości w tej całej krainie
Na żaden pomnik ojców łagodnie nie spłynie;
Gdzie by tęsknych uniesień złożyć mogła brzemię?
Nie – chyba lot zwinąwszy, zanurzy się w ziemię:
Tam znajdzie zbroje dawne, co zardzałe leżą,
I koście, co nie wiedzieć do kogo należą;
Tam znajdzie pełne ziarno w rodzajnym popiele,
Lub robactwo rozległe w świeżym jeszcze ciele;
Ale po polach błądzi nie sparłszy się na nic,
Jak Rozpacz – bez przytułku – bez celu – bez granic.

IX
Pod starymi lipami Miecznik dumał stary;
I dźwigał w zwiędłej głowie utrapień ciężary:
Chociaż ten czarny żupan smutny przy siwiźnie,
Nosił i jasne barwy, gdy służył ojczyźnie.
Ojczyźnie! której imię wśrzód boju i rady,
I spornego wyboru, i hucznej biesiady,
Czystym gorzało ogniem – a serce, jak w wiośnie
Ptak do słońca, do niego skakało radośnie!
Ale czas świetnych uczuć już sciemniał – ej! minął,
I boli tylko życie, a kwiat jego zginął.
Dumał – i przeszłe żale, obecne zgryzoty,
Pokrył kir nieprzebity grożącej sromoty;
O! póki tchu przynajmniej, tak łatwo i marnie
Płomień zawziętej pychy gniazda nie ogarnie!
O! póki czarny żupan żywe członki ciśnie,
Wyschła ręka w potrzebie starą szablą błyśnie!
Lecz potem? – dumał Miecznik i wzrok wodził hardy,
Pełen niechęci – gniewu – a może i wzgardy.
X
Przy nim młoda niewiasta – czemuż kiedy młoda,
Tak zamglonym promieniem świeci jej uroda?
Ni ją ubiór udatny, ni ją stroją kwiaty;
Czarne oczy spuszczone i żałobne szaty;
A w twarzy smutek, czoło co schyla w cichości,
Którego całym blaskiem – uśmiech Cierpliwości!
Lub jeśli kiedy nagle, wpośrzód gęstych cieni,
Jaka myśl czy pamiątka, jej lica zrumieni,
To tak mdłym, bladym światłem – jak gdy księżyc w pełni
Niezwykłym życiem rysy posągu napełni.
Piękna, szlachetna postać – do Aniołów grona
Dążyła, ich czystości czarem otoczona;
Ale trawiący oddech światowych uniesień
Owiał pąk młodych uczuć i zwarzył jak jesień:
To jeszcze jest na drodze, gdzie nią wicher miota,
W ciężkich kajdanach ziemi dla nieba istota;
Serce nosi uschnięte, a świeci jak zorza.
Podobna do owoców umarłego morza,
Pod których śliczną farbą, wśrzód trudu, mozoły,
Podróżny widzi nektar, znajduje – popioły.
Jakaś posępna słodycz w jej każdym ruszeniu;
Ani łzy, ani żalu w jej mglistym spojrzeniu;
O! nie – przeszłych już zgryzot nie widać tam wojny,
Tylko znikłej nadziei grobowiec spokojny,
Tylko się lampa szczęścia w jej oczach paliła,
I zgasła, i swym dymem całą twarz zaćmiła.

XI
Przy nim młoda niewiasta nad Księgą Żywota,
Jak trwożna gołębica, pod jasności wrota
Wzbijała ducha wiary; i skrzydły drżącemi
Szukała swego gniazda daleko od ziemi.
A że nad przepych świata i blasków pozory
Widniejsze pióra białe zniżonej Pokory,
I drży nić, którą serce do nieba związane:
To kropla słodkiej rosy upadła w jej ranę.
I wznosząc w górę oczy, z tym tkliwym wyrazem,
W którego jednym rzucie wszystkie czucia razem,
Gdzie Przyszłość do Przeszłości po jasnym promieniu
Biegnie jak czuła siostra łączyć się w spojrzeniu –
I wznosząc w górę oczy – doznała – jak lubo,
Rozbłąkane w swym żalu swego szczęścia zgubą,
Gdy już z ziemskich i chęci, i strachu ochłódła,
Tęsknić szlachetnej duszy do swojego źrzódła!
Jak miło, by nie wadzić w światowym zamęcie,
Zniknąć – na zawsze zniknąć pod Śmierci objęcie!
A kto by widział wtedy jej twarz promienistą,
I smutnego Miecznika duszę przejrzał czystą,
Te lipy rosochate – starodawne stroje,
Których dla wyobraźni tak przystają kroje;
A kto by widział jeszcze jak jasność i wonie
Męczeńskim wieńcem nagle oblekły im skronie
Oh! może się przenosząc w odleglejsze wieki,
Świetniejsze okolice, kraj sławny, daleki,
Nad brzegami Jordanu, pod palmy drzewiną,
Usiadłby zamyślony z Hebrajską rodziną,
I w spólnictwie niedoli, czując trwogę świętą,
Poznał – tęż samą rękę, wieczną, niepojętą,
Co swe łaski i kary zsyła lub odwleka;
Też same zawsze troski wygnańca – człowieka,
Któremu nawet w szczęściu jeszcze czegoś trzeba,
tylko wtenczas błogo – gdy westchnie do nieba!
XII
«Ojcze! ja nazbyt długo w miłych myśli kole
Obłąkałam się dzisiaj – a na twoim czole
Ciemne następstwo zgryzot zawsze się przebija;
A kiedy radość mignie, to zaraz i mija,
Jak promyk, co z obłoków na wyniosłe góry
Błyśnie – i znów go skryją wiatrem gnane chmury.
Oh! czemuż już nie spocznie twoja głowa siwa?
Tu – na łonie; nie bój się – teraz żal nie spływa,
Jak wtedy, coś w mych rękach usnął zmordowany
I wstał, schylonej córki łzami zapłakany!
Sroga nieszczęść igraszka: – i tak zżółkły parość
Popsutym karmił sokiem swego dębu starość;
I tak zaparte czucia długim uciśnieniem,

Rwąc tamę mej rozwagi, lały się strumieniem.
Ah! jakże to boleśnie nazad się obrócić,
Widzieć Rozpacz grożącą i nie móc się wrócić!
Ah, jakże to okropnie w przymusie zostawać,
Ręką, co chce lekarstwo, truciznę podawać!
Ojcze! drogi mój ojcze! czyż już żadnej chwili,
Nigdy ci twoja córka, nigdy nie umili?
Gorszka jej była dola – ale to już przeszło:
Patrz, jakie słodkie światło we mnie się rozeszło;
I uśmiech biega w twarzy niż kiedy zabawniej,
I twój pragnie obudzić – jak w szczęściu – jak dawniej.
Nieraz ja sobie wspomnę te dziecinne lata,
Tak lube! tak ulotne! i mojego tata
Jak czasem zasępiony po trudach spoczywa;
Aż raptem u dziewczynki wesołość się zrywa
I wciska mu się w serce – powoli – nieznacznie –
Póki się nie rozjaśni i śmiać się nie zacznie.
I gdzież to się podziała tej dziewczynki władza?
Pierwej zganiała chmury, a teraz sprowadza;
I gdzież to żywy, czysty strumyczek upłynął?
Mruczał na swą nikczemność, a w jeziorze zginął;
A nasz śliczny kanarek, gdzież to się obraca?
Chciał w ogniu piórka złocić i więcej nie wraca.
O! póki ten, co w moim na zawsze był sercu, Miłość silniejsza niż śmierć,
Nim go moim nazwałam na szlubnym kobiercu –
O! póki ten, co jemu w uczucia się wplatać,
Brzmić w szlachetnych pomysłach, w westchnieniach ulatać,
W spojrzeniach czuć się światłem i życia potrzebą,
Było więcej niż szczęście, było dla mnie niebo –
Ten, co pączek tkliwego, lubego marzenia
Rozwinął swoim wdziękiem, ocucił z uśpienia,
Pił jego świeżą rosę, a na jego kwiecie
Zostawał łzę wdzięczności, której czas nie zmiecie –
O! póki ten mój miły, ten świat mojej duszy,
Łańcucha naszych węzłów swą wzgardą nie skruszy;
Wierny zostanie cnocie, miłości, pamiątkom,
A gdy znikł pałac szczęścia, wierny jego szczątkom;
Jeszcze się dla mnie życia nie zamknęło wieko:
Jeszcze myśl jego o mnie, chociaż on daleko,
Płynąć będzie tajemnie w umarłe uczucia,
I jak cudowny balsam bronić od zepsucia.
I tę straszną ofiarę – i to rozdzielenie –
Zniosę – cierpliwie zniosę – póki nasze cienie
W słodkich, czystych krainach złączone na zawsze,
Ludzi już nie zobaczą – lecz niebo łaskawsze!»
Rzekła –i jak w stojącej a popsutej wodzie,
Wzruszone nagle męty osiadłe na spodzie,
Z serca jej wyszły czucia, co w łzach długo mokły, –
I zielonym odcieniem jej bladość powlokły.

«Wolałbym dźwigać więzy u brodacza Turka,
Niż żeby mi tak marnie więdnieć miała córka;
Wolałbym w ciemnej turmie pewnej czekać zguby,
Niźli patrzeć spokojnie na te smutne szluby;
Alboż to naszej Polsce braknie na młodzieńcach,
Co to pannom umieją wyskoczyć w rumieńcach,
I tak jak dawniej było – rycerskie kolano
Raz w życiu tylko ugiąć – po wianek za wiano!
Nie, Mario! nie trza wzdychać – twego nie obrażam;
Mężny jest i cnotliwy – wiesz, że go poważam;
Lecz mnie jego rodzica pycha niecierpliwi –
A kiedy łzami Marii swoje serce żywi,
Ha – toć i u mnie szabla nie czczym tylko blaskiem,
I mignie mu pod oczy święconym obrazkiem:
Taż to u naszej szlachty dawne przywileje,
Skrzesać ognia w pałasze, gdy Przyjaźń sciemnieje.
Przyjaźń? a nasze hufy nie z sobą na sejmie;
A nasze veto krzyczy jeszcze i w rozejmie!
I gdyby kraju napaść, z Hetmanem umowy,
Nie rzuciły mnie wówczas Szwedowi na głowy;
I gdyby twoja matka (daj jej niebo Panie!)
W swe rańtuchy nie skryła młodych serc kochanie;
A niewieścim w błyskotkach, tajemnicach smakiem
Nie zawarła tych związków z swych matron orszakiem
Nigdy by w moje kopce wróg się nie mógł schować;
Anibym jego złości dozwolił grasować.
Bo cóż to ja zastałem? Żonę zmiotła kosa
A córę – szczep jedyny – z łez polewa rosa!
Dla starej karabeli zbyt to wielkie dziwy,
Znosić tak ciężkie razy, los tak obelżywy.
Alboż choć raz do serca me dziecię przytulił?
Alboż młodością – wdziękiem – choć raz się rozczulił?
Nie – od domu, imienia, ze wzgardą odgania;
I teraz w Rzymie szuka szlubów rozwiązania!
O! co tak, to najlepiej! I mnie to rozwiąże
Wysunie raźna młodzież, i ja za nią zdążę;
Choć może mniejsi w liczbie, Boga w pomoc wezwą:
To w końcu tej tam waśni – dzwony się odezwą!»
Otarł znużone czoło, czapkę głębiej wmiesił,
Kiwnął ręką, i głowę czarnym myślom zwiesił.

cyt2 Źródło: Antoni Malczewski, Maria.
1
Pokaż ćwiczenia:
1
Ćwiczenie 1

Zaznacz te sformułowania, które są wyznacznikami powieści poetyckiej i uzasadnij swój wybór na podstawie znajomości utworu Antoniego Malczewskiego Maria.

R1U8PPy4tPsqF
Możliwe odpowiedzi: 1. łączenie elementów epickich i lirycznych, 2. swoboda wersyfikacyjna w tekście, 3. fabuła o luźnej, fragmentarycznej kompozycji, 4. fabuła nasycona momentami dramatycznymi, 5. luki i zakłócenia chronologiczne, 6. obiektywizm opisu opowiadania i opisu, 7. dystans między narratorem a bohaterem, 8. obecność zwrotów kierowanych wprost do czytelnika
11
Ćwiczenie 2

Opisz ucztę na zamku Wojewody. Zapisz cel jej urządzenia i przebieg.

RcNMHQIuIRmm4
(Uzupełnij).
11
Ćwiczenie 3

Wyjaśnij, w jakim celu w tekście Antoniego Malczewskiego została zastosowana metafora Dnia i Nocy.

R1QlrH5dCmosf
(Uzupełnij).
11
Ćwiczenie 4

Odpowiedz na pytanie, w jaki sposób wykorzystany został w tekście motyw wędrówki? Wyjaśnij na podstawie fragmentu Marii Antoniego Malczewskiego.

RPIf0kYO2MxmT
(Uzupełnij).
21
Ćwiczenie 5

Zinterpretuj stwierdzenie zawarte w cytacie w kontekście doświadczeń życiowych bohaterów Marii Antoniego Malczewskiego.

Powieść poetycka

Artykulacja bajronowskiego pesymizmu w polskich powieściach poetyckich odbywa się poprzez negację chrześcijańskiej nadziei i oświeceniowego prawem natury wyznaczonego porządku świata, więc portem, do którego dobijają bohaterowie Malczewskiego […] – jest rozpacz.

cyt3 Źródło: Powieść poetycka, [w:] Marian Maciejewski, Słownik literatury polskiej XIX wieku, s. 752.
Rseck3z0I87D3
(Uzupełnij).
21
Ćwiczenie 6

Na podstawie Marii Antoniego Malczewskiego opracuj scenariusz filmu animowanego. Możesz się zainspirować Katedrą Tomasza Bagińskiego. Pamiętaj o tajemniczej scenerii, zagadkowych postaciach i niedopowiedzeniach fabularnych.

RYZKASkaxePFx
(Uzupełnij).
31
Ćwiczenie 7

Odszukaj w tekście Mariana Maciejewskiego cztery zagadnienia interpretacyjne i dobierz do nich cytaty z Marii Antoniego Malczewskiego.

R12qZI4AduEga
(Uzupełnij).
3
Ćwiczenie 8

Wszyscy bohaterowie Malczewskiego mają swą tajemniczą, „nocną stronę”; doświadczają ciemnych nastrojów i złowrogich przeczuć, będących echem świata zdominowanego przez nocny porządek istnienia – tak napisała Halina Krukowska w tekście*„Maria” Malczewskiego jako romantyczna poezja nocy*.

Zredaguj wypowiedź argumentacyjną na co najmniej 400 słów, w której potwierdzisz te słowa lub im zaprzeczysz.

R1DmgHXoGjqIH
(Uzupełnij).