Sprawdź się
Teksty do zadań
TadeuszRozległy i z urodzajności swej słynny ten ogród warzywny z dwu stron swych stykał się z polem i tą drogą, przy której wznosiła się święta kapliczka, a dwoma innymi – słał się do stóp odwiecznych, rozłożystych lip, które tam stały długimi rzędami, i teraz całe w pachnącym kwiecie, jakby tysiącem przytłumionych harf, brzęczały rojami latających nad nimi pszczół. Tam, gdzie przerzedziły się gałęzie lip, widać było sad owocowy pocięty w regularne kwadraty pełne drzew złocących się od dojrzewających owoców, porysowany w długie szeregi krzewów czerwonych już od jagód. Z drugiej strony lipy rozstępowały się szeroko i jak na dłoni widzialny odkrywał się ogród spacerowy, okryty gładkim trawnikiem i siecią krętych ścieżyn połyskujących białymi mostkami łączącymi brzegi wąskich kanałów, których woda tu i ówdzie rzucała na trawniki nieregularne tafle kryształu. Tam w małych, cienistych gajach mieszały się różne odcienie zieloności różnych gatunków drzew i różne barwy okrytych kwiatami krzewów. Nad murawą i wodą powietrze napełniały niezliczone roje białych i bladożółtych motyli […].
U spodu gęstwiny znalazły się zielska, które oplątywały drobne jego [Tadeusza] stopy. Upadł, lecz nie krzyknął, tchu głośniejszego z siebie nie wydał, tak mu się chciało wynaleźć i znowu spłoszyć sikorkę. Nie mogąc z powodu owego zielska i gęstości iść, zaczął pomiędzy nimi pełzać, a czynił to po cichu, z wytrzeszczonymi oczami i ruchami głowy czyniącymi go podobnym do kota czatującego na mysz lub ptaka. […]
Wtem stanął i radośnie krzyknął. Sikorka, znowu sikorka, ta sama pewno, co tam w maku była. Oh! siadła sobie teraz na kalinowej gałęzi i wraz ze śnieżnym, okrągłym kwiatem kaliny kołysze się to w górę, to w dół, pomalutku... i żółtą główką kręci... Na ustach malca urwały się wyrazy: „Hetyj dla panienki!...” Jedną ręką trzymając pęk niezapominajek, drugą wyciągnął ku sikorce, krzyknął, pochylił się, poskoczył... Delikatne kwiaty wraz z łodygami i korzeniami swymi rozsypały się nad brzegiem jamy, woda silnie plusnęła, Tadeusz zniknął. Nic, ani krzyku, ani jęku, ani jednego zawołania na matkę lub ojca. Czasu nie było. Mgnienie oka. Na dnie jamy, pod słupem stojącej, zielonawej wody synek Chwedory i Klemensa leżał na wznak i nieruchomo, a na umurzonąumurzoną twarz i zabłocone nogi jego kładły się długie, śliskie trawy koloru pleśni. Ptak z żółtą główką i błękitnymi skrzydełkami kołysał się na kalinowej gałęzi, to w górę, to w dół, pomalutku...
A… B… C…W jednem z większych miast wielkiego państwa Joanna Lipska codziennie przechodziła około gmachu, którego front teraz właśnie rozszerzano i przyozdabiano, najlżejszej uwagi na niego nie zwracając. Wielkie było państwo i wielki zbudowany przez nie gmach sądowy; cóż ona z potężnemi wielkościami temi mieć mogła wspólnego? Wiedziała, że w tych obszernych ścianach, porzniętychporzniętych szeregami jasnych okien, rozstrzygają się losy tych, którzy wiodą majątkowe spory lub popełniają występki i zbrodnie. Majątkowych sporów ona mieć nie mogła, nie mając żadnego wcale majątku; gdyby zaś kiedykolwiek nasunęła się jej myśl, że może być obwiniona o popełnienie zbrodni, wprost parsknęłaby śmiechem. Ale myśl ta nie nasunęła się jej nigdy, i nigdy gmach sądowy nie zwrócił na siebie szczególnej jej uwagi. Była ona tak mała ze swem skromnem nazwiskiem, ze swem zupełnem ubóstwem i ze swą szczupłą dziewiczą kibicią! […]
Nosiła żałobę po ojcu i ciągle myślała o tem, że powinna koniecznie znaleźć sobie sposób zarabiania na życie, aby nie obciążać sobą ciężkiego życia brata. Była to myśl pozioma i prozaiczna, niemniej rysująca często głęboką zmarszczkę na jej młodziutkiem czole. Cierpiała wtedy i dużo myślała, nie tylko nad sobą, ale czasem nad całym światem i różnemi jego urządzeniami.
Czasem także wyglądała tak, jakby wstydziła się czegoś, i wtedy jej oczy zdawały się pokornie przemawiać do ludzi:
– Przebaczcie mi, że istnieję!
Chodziła po świecie z nieustanną myślą: – Na co ja komukolwiek lub czemukolwiek przydać się mogę?
Często bywała głodna i miewała podarte obuwie, myśląc zaś o kawałku chleba czy bułki, albo o całych trzewikach, myślała zarazem:
– Wszakże biedny Mieczek sam nie ma zawsze kawałka mięsa i koszule jego drą się już w kawałki... A tu jeszcze siedzę mu na karku! […]
Niegdyś Mieczysław Lipski był dzieckiem zdrowem, choć zawsze trochę powolnem i nieśmiałem, ale trwało to krótko. Miał lat szesnaście i ukończył pięć klas gimnazjalnych, kiedy cera jego nabywać poczęła tej przykrej, papierowej białości, ręce wychudły, ruchy zleniwiały; bolące oczy z porady lekarza okryto mu wtedy, jak starcowi, ciemnemi okularami; odtąd nigdy już ich nie zdejmował. Szkołę porzucił, do rzemiosła był za słaby, zaczął pracować w jednem z biur rządowych. Kariera jego była złamana na zawsze. Dlaczego? Nikt sobie o tem dokładnej sprawy zdać nie mógł. Po prostu uległ był naciskowi czegoś niewidzialnego, ale przecie istniejącego – gdzie? W szkole, w domu, osmuconym dymisją ojca, czy w sposobie życia ubogiej rodziny, czy w moralnem powietrzumoralnem powietrzu, którem oddychało to miasto? Można by dociec, lecz trudno dociekać. Bywają czasy tak okrutne, że oddechem swym zabijają nawet dzieci. […]
Joanna stała o kilka kroków przed nim i opowiadała mu po raz pierwszy wszystkie swe troski i zmartwienia, któremi dotąd daremnie zasmucać go nie chciała. Niedawno powzięła już była zamiar wyjechania gdziekolwiek na początkową nauczycielkę, bonębonę, zarządzającą wiejskim jakim domem... gdziekolwiek i na cokolwiek, byleby już raz coś z sobą zrobić, coś rozpocząć... Ale wahała się. – Sama nie wiedziała dobrze, do czego zdatna być może. To, co umie, umie dobrze, sam ojciec przecież ją uczył... ale niewiele... Przytem tak jej było żal rozstawać się z bratem! Dwoje ich tylko na świecie, a on często niezdrów bywa i jej starań potrzebuje... Tu w szarych oczach opowiadającej zakręciły się łzy, lecz wnet zniknęły. Dziś spotkało ją wielkie szczęście. Rożnowska, właścicielka magla, kobieta dostatnia i położenie jej znająca, zapytała jej, czyby nie chciała uczyć jej wnuczek, dwóch niewielkich dziewczynek, bardzo mądrej nauczycielki jeszcze nie potrzebujących.
Ten duży Kostuś na przykład, syn tego ślusarza, który wiecznie pije, a którego matka zabija się praniem bielizny, już ma dwanaście lat, a czytać jeszcze nie umie i często za ojcem do szynkuszynku wsuwać się zaczyna. Matka nad tym chłopcem ręce łamie i, gdyby go ktokolwiek chciał uczyć i od złego odwodzić, choć uboga, wynagrodziłaby to wedle możności... Dużego Kostusia nieraz do swej kuchenki przyprowadzała i rozczochraną jego głowę zanurzała w wodzie i szorowała mydłem, po prostu piorąc tego chłopca, tak, jak matka pierze bieliznę. […]
Rzecz dziwna! Dwunastoletnie to dziecko miało już czoło zmarszczone i patrzyło na ludzi z pod brwi, nieufnie, czasem przebiegle i ze złością. – Matka, zapracowana i wiecznie zgryziona, często łajała go i nawet biła; ojciec, który przepadał za nim, przynosił mu z szynku niedopałki cygar i obwarzanki, cuchnące wódką; zdrojem zabawy, rozkoszy i poznania życia był mu – szynk. […]
Duży Kostuś okazał się szczególnym wielbicielem kaligrafii. Nic mu się tak bardzo nie podobało, jak wodzenie piórem po papierze, to słabiej, to mocniej, i, gdy tylko zaczął już pisać litery, formalnie lubował się swemi arcydziełami.
Joanna sama ułożyła dla niego kaligraficzne wzory. Miała w tem swój cel. Chłopiec, zakreśliwszy całą stronę, brał papier w obie ręce, szerokie plecy w płóciennym spencerzespencerze garbił nad stołem i głośno, z triumfem, z prawdziwą rozkoszą odczytywał swoje pisanie:
– Nie czyń drugiemu, co tobie niemiło... Choć ubogo, ale chędogo...Choć ubogo, ale chędogo... Pieczone gołąbki nie wpadają do gąbki...Pieczone gołąbki nie wpadają do gąbki... Czasem też wyobrażała sobie, że jest drobnym robaczkiem, uwijającym się, o ile tylko sił starczyło, u podstaw wyniosłej, aż niebotycznej budowy. U podstaw, wyraz ten gdzieś słyszała, czytała. Otóż była tam teraz. Wyżej promiennie było i świetnie. Ludzie tam dźwigali i kuli marmury drogocenne, ściągali z nieba promienie słońca, szukali klejnotów, świat i siebie stroili w blaski. Ona, razem z mnóstwem podobnych sobie maluczkich istot, zbierała w cieniu drobne pyłki, ale tak zupełnie poprzestawała na tem, że przed jej wyobraźnią przyszłość stawała pogodna, pełna, i nawet z owej górnej tęczy na zawsze niemego uczucia nie spadała na wargi jej żadna kropla goryczy, tylko spływało czasem trochę tęsknoty i smutku...
W […] wycieczkach najczęściej mijać musiała z bliska wielki gmach sądowy, ale nigdy najmniejszej na niego nie zwracała uwagi. Był on tak wielki, a ona była tak mała! Rozległe wnętrze jego napełniały odgłosy sporów i zbrodni, cóż więc mogła ona mieć z nim wspólnego? Jednak – jakim sposobem to się stało, trudno dociekać – pewnego dnia weszła do jednej z sal tego gmachu, i wskazano jej zaraz miejsce, które miała zająć. Była niem ława oskarżonych. Nigdy potem nie potrafiła zdać sobie sprawy, jakim sposobem przebyła tłum i doszła do tego miejsca. Zdawało się jej wtedy, że wszystka krew zbiegła do jej głowy, kipiała tam, szumiała, jęczała, paliła w policzki i czoło, jak rozpalone żelazo. W oczach jej ludzie, ściany, sprzęty mgliły się i mąciły tak, że dokoła siebie widziała tylko jakąś pstrą, migotliwą masę. Gdy rozpoznała na koniec, że masa ta miała kilkaset ludzkich oczu, które wszystkie z wytężoną ciekawością spoglądały na nią, doświadczyła takiego uczucia, jakby odartą ze wszelkiej odzieży postawiono ją nagle pośród miejskiego rynku. […]
Była to największa z sal wielkiego gmachu. Kościelna prawie wysokość nadawała jej pozór imponujący; uroczyste wrażenie sprawiały kobiercekobierce i okrycia długiego stołu, za którym zasiedli sędziowie. Tłum ludzi różnych stanów napełniał szeregi ław, ustawionych przy wnijściu. W poprzecznych ścianach wysoko umieszczone cztery ogromne okna rzucały jednolite, białe, nużące światło na wysokie, białe, jednolite ściany, na poważne postawy sędziów, na zalegający połowę sali pstry, ruchliwy, głuchemi rozmowami szumiący tłum.
Połącz w pary miejsca, w których porusza się bohater dziecięcy z funkcją, jaką pełnią.
Wyjaśnij, na czym polega tragizm Tadeusza.
Do poniższych bohaterów dopisz cechę, która określa ich bądź sposób ich funkcjonowania w mieście.
Wyjaśnij, w jakim celu bohaterka noweli A… B… C… Joanna Lipska zapisywała Kostkowi wzory do kaligrafowania.
Dokończ zdanie, a następnie oceń prawdziwość podanych stwierdzeń. Wybierz P, jeśli stwierdzenie jest prawdziwe, albo F – jeśli jest fałszywe.
Ukazana w noweli A...B...C... praca u podstaw to...
Określ uwarunkowania, które wpływają na status społeczny bohaterów noweli A… B… C…
Na podstawie fragmentów obu nowel Elizy Orzeszkowej uzasadnij, że odpowiedzialność za zaniedbanie dzieci ponoszą dorośli.
Przed sądem w ostatnim słowie Joanna Lipska dwukrotnie powtarza Uczyłam dzieci, myślałam, że czynię dobrze...
. Napisz mowę obrończą, w której konkluzja bohaterki będzie motywem przewodnim.